"Malowanki na szkle" - Beata Gołembiowska


Z twórczościąBeaty Gołembiowskiej zapoznałam się po raz pierwszy w związku z jej literackim debiutem – „Żółtą sukienką“. W tej małej książeczce było tyle emocji, że gdy autorka mnie zapytała, czy nie zechciałabym zrecenzować jej najnowszej książki, bez wahania się zgodziłam. 

„Malowanki na szkle” są zdecydowanie większe objętościowo, jest też więcej treści i wątków. Na początku byłam zachwycona tematem, który dostałam – poczucie winy i bycie związanym z rodzicem, który nie okazuje najmniejszych oznak ciepłych uczuć do dziecka, ale za to pała ogromną miłością do psa. Później okazało się, że to książka, która opowiada o opuszczaniu, decyzjach i różnych sposobach na miłość, a także konsekwencjach decyzji, jakie podejmujemy i jakie są za nas
podejmowane. 

Jola, główna bohaterka, jest właśnie niewolnicą swojej matki. Ma karierę, ale nie ma życia prywatnego. Gdy Jola się zakochuje, jej rodzicielka nie ustaje w próbach zmanipulowania córki, by ta nigdy jej nie opuściła. Ostatecznie Jola wychodzi za mąż – pełna wyrzutów sumienia i z ogromną potrzebą matczynej miłości. Bohaterka oddaje małżeństwu wszystko, co miała, i żałuje. Bo trafia z deszczu pod rynnę. Musi radzić sobie z duchami nieswojej przeszłości i z teraźniejszością, na którą one wpływają.

Książka ta przedstawia wiele wątków. Mówi o miłości, zdradzie, rodzicielstwie, małżeństwie… Opowiada o wielu tematach, które są ważne i które dobrze się sprzedają, ale nie pozostaje w „teraz”, cofa się do „kiedyś” i pomaga nam poznać motywacje bohaterów i ich tajemnice. Niestety przez to nagromadzenie historii i połączeń książka traci na swoim wyrazie, którego oczekiwałam po autorce „Żółtej sukienki” – niektóre sceny i wątki zostały skrócone, przez co miałam czasem wrażenie wycięcia czegoś ze środka, żeby książka nie wyszła przypadkiem za gruba. Do wyznań dochodzi jakoś zbyt szybko, dialogi zdają się być okrojone. Oczywiście nie wszystkie i nie wszędzie, ale spora ich część. 

„Malowanki na szkle” są książką wciągającą, o realnej problematyce, ale rozwiązania są dla mnie nie do końca życiowo akceptowalne (zbyt dużo zbiegów okoliczności?). Język jest dobry, ale jako słabe można określić te skróty, które uważam za największą wadę książki. I zdecydowanie nie zapadła po tej książce cisza – skończyłam ją i sięgnęłam po kolejną. W ostatecznym rozrachunku przeczytałam książkę dobrą – pod pewnymi względami rewelacyjną, pod innymi jedynie poprawną.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Stosik #3

"Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu" - Pearl S. Buck