"Wszystko co minęło" - Agata Kołakowska
O alkoholizmie,
depresji i ucieczkach w literaturze można dużo przeczytać. Ale o uczuciach –
prawdziwych uczuciach – im towarzyszącym już nie. Agata Kołakowska zmierzyła
się z tym tematem w polskiej rzeczywistości i wywróciła go do góry nogami.
Potem uderzyła się w głowę, na której próbowała stanąć i z kawałka świetnie
zapowiadającej się literatury kobiecej powstało coś, co aż do końca można określać
tylko i wyłącznie jako próbę – niezłą, ale wciąż tylko próbę. Próbę napisania
książki, która mogłaby zmienić coś w życiu i postrzeganiu wielu Polek. Nie do
końca jej wyszło.
Justyna wymazała
przeszłość i szturmem ruszyła w przyszłość. Zakazała sobie przywiązania.
Odeszła, zmieniła wszystko i ze starego życia pozostała jej tylko siostra, z
którą nie miała kontaktu, i poznany w szpitalu Borys. Borys jednak zaistniał na
przełomie żyć i był impulsem do chęci zaprowadzenia zmian.
Bohaterka nie
dopuszczała do siebie nikogo, przez co była uważana za zimną jędzę. Jednak z
czasem okazało się, że tak naprawdę nie jest. Dla mnie była nieznośnie uparta i
nie do końca wiedziała, w którą stronę ma iść, dlatego zdecydowała się nie iść
w żadną. Prawdziwą odwagą wykazała się, gdy zaczęła walczyć sama ze sobą i
swoim „nie przywiązywaniem się”. To i tak na dłuższą metę nigdy nie działa.
Autorka pokazała,
jak działa na kobiety opuszczenie ich przez męża i jak bardzo nie radzą sobie w
życiu. Pokazuje też różne sposoby, w jakie odbierają i przeżywają to dzieci.
Książka ta mogła
być na swój sposób piękna, ale gdzieś od połowy zdawało się, że już zaraz
będzie koniec, po czym przed nami jeszcze mnóstwo stron. Ta denerwująca
niepewność, czy ten tekst się kiedykolwiek skończy, skoro wszystko wskazuje na
to, że powinien za dziesięć stron, a tu znowu coś się objawia (np. banalne
chwyty typu „wraca ojciec, wraca żona”, którymi literatura kobieca aż
wymiotuje, bo są równie przewidywalne jak to, że po nocy następuje dzień). Poza
tym język narratorki jest niemal płaski i brakuje w nim barw, a gdy dochodzi do
zeszytu bohaterki, jesteśmy zarzuceni językiem prawie poetycznym i kolorowym.
Wydaje mi się, że powinno być właśnie na odwrót.
Mam mieszane
uczucia. Spędziłam naprawdę przyjemne godziny z „Wszystko co minęło”, ale z
drugiej strony zarówno postawa bohaterki, jak i ta rozwlekłość, która donikąd
nie prowadziła, mnie frustrowały. Życie nie składa się tylko z seksu, ucieczek
i rozpamiętywania przeszłości. Ta ostatnia i tak cię w końcu dogoni, ucieczki
się znudzą, a seks bez uczuć straci na swojej atrakcyjności. O czym i Justyna
się przekonała. A raczej wiedziała od początku, tylko tego do siebie nie
dopuszczała.
„Wszystko co
minęło” to literatura kobieca z przesłaniem, ale brakuje w niej świadomości
autorki, jak się pisze. Gdy ma się ochotę odłożyć dość dobrą książkę tylko
dlatego, że się wlecze, to znak, że dzieje się coś złego. Bo naprawdę dobrych
książek nie chce się nigdy kończyć. A tutaj z bólem serca stwierdzam, że
komplikowanie na siłę zniechęca. Mnie do czytania.
Nie znam twórczości tej pisarki, ale nie jestem też zainteresowana przeczytaniem tej książki. Szkoda tracić czas na takie sobie powieści.
OdpowiedzUsuńDzięki za recenzję:)
Także nie znam dzieł tej autorki, ale może kiedyś to się zmieni ; )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;>
Nie zabiorę się za książkę, bo po pierwsze - nie dla mnie, a po drugie - skoro przeciętna, czas zabrać się za te wyżej oceniane. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie! shelf-of-books.blogspot.com