Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2010
Gdyby ktoś przeprowadził kontrolę sanitarną u mnie w domu, nigdy byśmy się nie wypłacili, żeby spłacić karę, a lokal zostałby zamknięty i oznakowany żółtymi trójkątami. Uwaga, może występować promieniowanie radioaktywne! Zresztą wcale bym się nie zdziwiła... Moje wakacyjne ADHD zaczęło się wyjątkowo wcześnie - w końcu wakacje zaczynają mi się tak na dobre dopiero w piątek, ale już zaczęłam się nudzić. Pójście do łóżka, gdzie czeka na mnie cały stosik książek "do przeczytania w te wakacje" (aktualnie wynosi jakieś piętnaście pozycji). W związku z tym obejrzałam film "Julie&Julia", gdy przebrnęłam przez pierwsze dwadzieścia minut, zakochałam się, tak jak przypuszczałam. Później przyniosłam sobie stertę idiotycznych czasopism dla nastolatek, skąd powycinałam wszystko o Tokio Hotel, a potem wszystkie wylądowały na podłodze. Kiedy skończyłam swoją pracę, poszłam do piwnicy (z workiem śmieci) i rozpaliłam w piecu, żeby choć raz mama dała mi spokój (a faktycznie zrobił

Wielki maturalny sen.

Jak "Dwie małpy Bruegela", ale sądzę, że one nie były wilkołakami, diabłem, który kazał mi posegregować wykałaczki zgodnie z długością oraz mnóstwo kotów, które należało uchronić przed wyżej wymienionym wilkołakiem. Z jabłoni skapywał sok, który zastygał w coś na kształt galaretki i był bardzo słodki. Trawa była mokra, niebo zachmurzone, zaraz miała zacząć się ulewa, przed którą kot schowa się do domu, a drzwi trzeba zaryglować przed wilkołakiem. Jednak to stworzenie nie jest wcale takie straszne, nie wiem, czego chciał, ale raczej nie skrzywdzić kogokolwiek... Oczywiście nic nie jest w stanie przebić Toma Kaulitza w obcisłych czerwonych jedwabnych bokserkach, przez którego zaspałam na ostatnią z moich matur, ponieważ obudziłam się pół godziny przed nią, po czym, gdy już na nią dotarłam i nawet zdałam, co nie zadowoliło komisji, Tom zadzwonił, że nie jedzie ze mną do Warszawy. W związku z tym sama musiałam dotrzeć na dworzec i kupić bilet. Zgubiłam się. To przecież niemożliwe

Comety.

Cały mój plan dnia został podporządkowany Cometom. No i rzecz jasna ustnej podstawowej maturze z niemieckiego. Było idealnie. Miałam wrócić do domu po angielskim dla sześciolatków prowadzonym wg systemu Helen Doren, czy jakoś tak, a potem włączyć Internet i... oglądać. Oczywiście, marzenia. Najpierw nie chciało się przez pół godziny włączyć. Gdy już (łaskawie) się uruchomiło, po dziesięciu sekundach się zacięło. Wyglądało na to, że to wina okna chatu Facebooka, ale uruchomiłam film w osobnym oknie, bez owego chatu. I wciąż się zacinało. W międzyczasie udało mi się usłyszeć urywek przemowy Billa, która wg mnie była po angielsku, a wg mojej przyjaciółki po niemiecku. W tym momencie mogła być w suahili, a i tak bym się nie wzruszyła. Prezenterka pytała Toma o incydent z viagrą, ale udało mi się usłyszeć tylko "Verstehe gar nichts", a potem... no, właśnie. Nic. Wśród tego natłoku cudów uznałam, że mam dość. Jeśli w przyszłym roku TH będzie na Cometach, jadę. Bez wahania, nawet je

Eksperyment.

Nie wiem, czy nie jest za wcześnie na podsumowania, w końcu do jutra zostały jeszcze niemal dwie godziny... Ale teraz mój telefon rozbrzmiał słowami "Got a...", popatrzyłam (z ogromnym zdziwieniem), kto tak bardzo mnie kocha, żeby puścić mi sygnał i okazało się, że bynajmniej nie ta osoba, której się spodziewałam. Objawiła się postać, z którą nie widziałam się miesiąc, a nie miałam żadnego kontaktu od jakiś trzech tygodni. I chwilowo na tym się skończyły rewelacje. No, ale poczekajmy jeszcze parę minut, a może dostanę SMSa... Chciałam podsumować dzisiejszy dzień, który był dniem eksperymentu, a mianowicie zastanawiałam się, ile osób będzie pamiętać o tym, że mam dzisiaj urodziny. Bez żadnej najmniejszej wzmianki, aluzji, czy natarczywego obwieszczanie tego całemu światu. Okazało się, że... zdumiewająco dużo. Co ja bym zrobiła bez portalu typu Facebook, czy Nasza-Klasa! Wtedy może moje doświadczenie miałoby jakiś sens. A tak to powiadomienia poleciały do połowy Polski, a właśc

Życie jest mało wiarygodne.

Po głowie chodziło mi założenie bloga. Już od jakiegoś czasu. Dzisiaj zrobiłam to praktycznie pod wpływem impulsu, ale, jak się okazało, to nie jest takie proste. Wymyślenie adresu strony, który byłby wolny, a satysfakcjonowałby mnie w pełni, było bardzo trudne. Ten, pod którym powinien znajdować się mój blog, był niestety zajęty. Dlatego znajdujemy się w tym momencie właśnie tutaj. Chcę pozostać w tym miejscu bardzo długo. Opowiedzieć swoją historię (a może nawet nie jedną) w myśl, że "realizm jest do dupy, a życie mało wiarygodne". To jest to, co sprawia, że przestaję uważać rzeczywistość za nudną. Czasami się okazuje, że jest zupełnie inaczej. Pewne nieprzewidziane wypadki (a jednak gdzieś w głębi duszy chcemy myśleć, że to naprawdę to, czego pragnęliśmy od zawsze) sprawiają, że wszystko wywraca się do góry nogami. Może warto zobaczyć, o co tak naprawdę tutaj chodzi? Ja przedstawię swoją wersję i zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie dzisiaj. Może jutro. A na razie życzę wszy